czwartek, kwiecień 25, 2024

Spis treści

Żydowscy sąsiedzi

W przedwojennym Kolanowie mieszkali też Żydzi. Aron Kühn, od którego rodzice kupili dom przeprowadził się do miasta i zmieszał przy ul. Kazimierza Wielkiego koło konnych koszar wojskowych gdzie stacjonował 5 Dywizjon Taboru. Obecnie jest tam wybudowany po wojnie budynek szkoły podstawowej. Wtedy stał tam długi parterowy drewniany dom kryty papą, jedyny pomiędzy koszarami wojskowymi a obecnym internatem. Pan Kühn zajmował się wówczas handlem koszernym mlekiem dla Żydów. Pamiętam, że jeździł po mleko do Łapczycy do siostry księdza Lalika. Zimą po śniegu przejeżdżał koło naszego domu zaprzęgiem składającym się z sani, które ciągły 4 duże psy. Na saniach były ustawione duże konwie na mleko.

Żyd z Bochni w tradycyjnym stroju. Fotografia I. Krieger, Wł. Muzeum Historyczne Miasta Krakowa
Żyd z Bochni w tradycyjnym stroju. Fotografia I. Krieger, Wł. Muzeum Historyczne Miasta Krakowa

Mieliśmy jeszcze dwóch sąsiadów Pana Austerweila i Pana Frischa, którzy mieszkali kilka domów dalej. Pan Austerweil miał drewniany dom po tej samej stronie drogi, handlował bydłem i miał rzeźnię w mieście. W jego ogrodzie przy domu stała drewniana altana nazywana przez nas żydowską bożnicą, stanowiąca miejsce modlitwy dla Żydów. Altana była kwadratowa, cała zrobiona z drewna o ażurowych ścianach, gęsto pokryta dzikim winem. W tej altanie corocznie w miesiącu wrześniu przez kilka dni modlili się tylko mężczyźni, kobiety nie brały w tym udziału.

Po przeciwnej stronie drogi mieszkał Pan Frisch, który prowadził sklep spożywczy. Dom był duży, parterowy, w części mieściło się mieszkanie a jednym z większych pomieszczeń znajdował się sklep spożywczy. Kiedy wchodziło się do sklepu odzywał się dzwonek umieszczony nad drzwiami. Sprzedażą zajmował się sam właściciel, a tylko w soboty, kiedy przypadało święto żydowskie Szabas klientów obsługiwał córka Pana Frischa. Szabas rozpoczynał się w piątek wieczorem i trwał do soboty wieczór i w tym czasie Żydzi nie pracowali a tylko modlili się. Pamiętam jak Pan Frisch w każdą sobotę siedział w sklepie i kiwając się półgłosem odmawiał modlitwy. Okryty był białą chustą w czarne pasy, na głowie miał okrągła czapkę jarmułkę a na czole przywiązywał skórzane pudełko. Pan Frisch wtedy z nikim nie rozmawiał. Dla nas katolików obrzędy religijne Żydów były niezrozumiałe i budziły duże zainteresowanie. Pamiętam, że mój brat z kolegami biegali i podglądali modlących się Żydów w altanie Pana Austerweila. Z ciekawością też przyglądaliśmy się obyczajom panującym w domu Pan Frischa.

Przy sklepie był punkt gastronomiczny działający głównie latem. W przylegającym do domu dużym ogrodzie, w cieniu rozłożystych drzew ustawione były drewniane ławki i stoliki do picia piwa. Z tyłu domu właściciel ulokował na stałe długą kręgielnię. Było to drewniane, długie na około 10m, zadaszone dachem pokrytym papą pomieszczenie. Kręgielnia działała głównie latem, w niedzielne popołudnia przychodziło tam dużo ludzi z dziećmi. Dzieci dostawały słodycze a dorośli pili piwo i grali w kręgle. Drewniane kręgle miał wysokość około 1 m. Rzucono jedną kulą, ten kto więcej strącił kręgli wygrywał i pozostali gracze stawiali mu piwo. My jako dzieci bardzo kibicowaliśmy graczom i pomagaliśmy liczyć ilość strąconych kręgli.

Większość Żydów mieszkała w centrum miasta. Zajmowali się głównie handlem i usługami, na 272 zarejestrowanych kupców aż 239 było wyznania mojżeszowego.  Przypominam sobie, że prawie wszystkie sklepy z ubraniami, butami, z galanteria odzieżową, materiałami budowlanymi i żywnością były żydowskie. W rynku był tylko jeden sklep spożywczy, którego właścicielem był Polak. Sklep mieścił się w budynku na północnej stronie Rynku. Żydzi byli bardzo uprzejmi i usłużni dla swoich klientów, mieli wrodzony talent do handlu i spryt. Pamiętam jak rodzice kupowali dla mnie buty. Żyd nazywał się Licht, miał sklep z obuwiem w samym rynku na południowej stronie, w drugim budynku od dawnej apteki. W wąskim pomieszczeniu po obu stronach stały pudła z butami ustawione na regałach sięgających prawie do samego sufitu. Ja siedziałam a właściciel wychodził kilkakrotnie na drabinę wyjmował z pudełek buty i osobiście wkładał mi na nogi. Przedstawiał do wyboru kilkanaście par. Zachęcał rodziców do kupna. W końcu po długiej prezentacji buty zostały kupione.

W sklepach z żywnością Żydzi prowadzili handel na kredyt. Właściciel wpisywał kwotę zakupionego towaru do zeszytu a raz w miesiącu następowało rozliczenie i zapłata. Idąc ze szkoły w ten sposób robiliśmy zakupy polecone przez mamę w sklepie spożywczym Pana Nebenzahla. Sklep mieścił się w stojącym do dzisiaj budynku przy ul. Kazimierza  Wielkiego, naprzeciw obecnego boiska sportowego. Tam kupowaliśmy najczęściej naftę do lamp a inne zakupy na miejscu u Pana Frischa. Mama raz w miesiącu po wypłacie ojca rozliczała się z właścicielem sklepu. W ten sposób zakupów dokonywali wszyscy mieszkańcy a za tę formę sprzedaży Żydzi nie pobierali żadnych dodatkowych opłat.

Fabryka naczyń kamionkowych

Karta z cennika Fabryki Naczyń H. Munzera z 1938 r. Zbiory Muzeum w Bochni
Karta z cennika Fabryki Naczyń H. Munzera z 1938 r. Zbiory Muzeum w Bochni

Nieopodal naszego domu w odległości około 100 m w kierunku Krakowa, po drugiej stronie gościńca znajdowała się stara fabryka naczyń kamionkowych Henryka Münzera. Fabryka zbudowana w 1919 r. wytwarzała naczynia kamionkowe w oparciu o miejscowe złoża gliny. Zniszczona została w pożarze w 1924 r. Pożar wybuchł w niedzielę, kiedy nie było w domu właścicieli ani żadnych pracowników. Stwarzał zagrożenie dla sąsiednich i znajdujących się po przeciwnej stronie drogi budynków. Ludzie, aby chronić swoje domostwa nakrywali mokrymi kocami dachy domów.

Nową dużą fabrykę właściciel wybudował w Bochni przy stacji kolejowej ze względu na wyczerpanie się miejscowych złóż gliny i wysoki koszt transportu surowca ze stacji kolejowej do Kolanowa. Jednak przed wojną w Kolanowie działał jeszcze częściowo stary zakład prawdopodobnie do 1938 r. Pamiętam, że pracowała tam moja ciocia Aniela Migdał z domu Tokarz. Czasem odwiedzałam ją w pracy i wtedy mogłam zobaczyć jak wygląda ręczna produkcja kamionki. Na obracającym się kole garncarskim ciocia rękami nadawała kształt naczyniu z gliny. Był to prosty garnek około 1,5 litrowy.  Podobnie pracowały jeszcze cztery inne kobiety. Wyrabianie naczyń odbywało się na piętrze budynku. Na parterze przygotowywano masę glinianą. Widziałam jak dwóch mężczyzn ręcznie wyrabiało glinę na masę. Następnie wnosili ją na piętro gdzie kobiety formowały gliniane naczynia. Była to ciężka praca fizyczna, a w Zakładzie panowały prymitywne warunki pracy bez urządzeń higieniczno-sanitarnych.

Po dawnej fabryce H. Muznera w Kolanowie  pozostał jeden z budynków przy ul. Brodzińskiego
Po dawnej fabryce H. Muznera w Kolanowie pozostał jeden z budynków przy ul. Brodzińskiego

Do dnia dzisiejszego zachował się jedynie fragment zabudowań fabryki – wąski nieduży budynek, zwany w czasach działalności Zakładu oficyną. W budynku tym miesiła się administracja. W bardzo zniszczonym stanie zachował się też do dnia dzisiejszego stojący obok duży oszklony budynek, prawdopodobnie należący do pana Münzera i pełniący funkcję budynku mieszkalnego.

Chodziłam do szkoły podstawowej im. Św. Kingi w Bochni przy ul Bernardyńskiej. Szkoła podstawowa była wówczas 7 klasowa, ale po 5 klasie można było iść do 4 letniego gimnazjum. Ja ukończyłam 5 klas szkoły podstawowej i zdałam do 1 klasy gimnazjum. W szkole podstawowej naszą wychowawczynią była Pani Matejczyk. W klasie było 25 uczniów i były jeszcze 2-3 oddziały. Języka polskiego uczyła nas Pani Krajewska.  W 5 klasie szkoły podstawowej były też zajęcia praktyczne z gotowania, nakrywania do stołu i robótki ręczne. Początkowo była to szkoła żeńska. Lekcje rozpoczynały się od wspólnej modlitwy. W klasie była większość katolików, ale były też 3 dziewczynki wyznania mojżeszowego.
W czasie naszej modlitwy Żydówki zawsze wstawały i zakładając ręce jedna na drugą. W tej postawie stojącej z powagą czekały na zakończenie naszej modlitwy. Lubiłyśmy nasze żydowskie koleżanki i nie przeszkadzały nam w tym różnice wyznaniowe. W szkole nie było żadnego antysemityzmu.

Nasze radosne dzieciństwo i spokojne życie rodziców i naszych sąsiadów w brutalny sposób przerwała wojna. Nasz przedwojenny świat już nigdy nie powrócił.

Bochnia, dnia 10 listopada 2017 r.

Stanisława Szewczyk