Publikujemy fragment wspomnień szefa dywersji bocheńskiego obwodu AK Andrzeja Możdżenia ps. "Sybirak". Autor opisuje w nich okoliczności, w jakich dokonano zamachu na komendanta policji granatowej w Nowym Wiśniczu, który jako konfident niemiecki szerzył terror i śmierć w mieście i okolicy.

Koszmarne dni nastały dla rejonu Wiśnicza odkąd komendantem został Szmanda. Był to niebywały sadysta, znęcanie się nad kimś sprawiało mu wielką radość, a najgorzej czuł się wtedy gdy upłynął dzień, a on nikogo nie pobił. Nawet takie uroczystości familijne jak wesela nie były przez niego pomijane. Przychodził na takie wesele, kazał sobie podać jeść i pić, a gdy już dostatecznie się nasycił dostawał gumową pałkę i okładając na prawo i lewo rozpędzał tę i tak zazwyczaj skromną uroczystość. Gdy dowiedział się, że u Gicali w Wiśniczu Starym jest ukrywane żydowskie dziecko zawiadomił zaraz o tym osławionego gestapowca Bogusza i obaj wspólnie pojechali i zabrali dziecko i gospodarza. Na rynku w Wiśniczu Bogusz pobawił się dzieckiem, a następnie zastrzelił go, natomiast Gicalę zamkli do aresztu pod ratuszem i tak na zmianę co go trochę po torturowali to szli do restauracji na piwo, a później na nowo tortury i to trwało dotąd aż pod pałkami umarł.

Szmanda był tym więcej niebezpieczny, że pracował równocześnie dla Gestapo. Do pomocy miał też zagorzałego konfidenta Gestapo w Nieszkowicach. Na konfidencie wykonano wyrok, ale to tylko rozsierdziło Bogusza, bo to był jego pupil, a Szmandę uczyniło przezorniejszym. Nie chcieliśmy go wykańczać publicznie z obawy przed represjami jakie mogłoby to pociągnąć, a przy tym człowiek ten miał tak dziwną intuicję, że wielokrotnie była na niego urządzana zasadzka i niekiedy wydawało się to już tak pewne że go nic nie uratuje, a mimo wszystko zawsze potrafił się wywinąć.

Droga w Kopalinach - miejsce akcjiObserwator doniósł mi, że Szmanda prawie w każdy czwartek  wyjeżdża do Bochni z raportami dla Gestapo. Postanowiłem więc wykorzystać tę szansę. Na miejsce akcji wybrałem las w Kopalinach, z tym, że akcja miała się rozegrać gdy Szmanda będzie wracał z Bochni, bo w tym wypadku droga będzie prowadziła pod górę więc furmanka pojedzie wolna, a jeśliby był rowerem to musi prowadzić rower i też nie zdąży uciec. Do akcji wyznaczyłem Morusa i Tułacza. Tułacz nie stawił się na miejsce tłumacząc się potem, że z bardzo poważnych przyczyn się trochę opóźnił i przybył na miejsce już po rozegraniu akcji. Ja jednak poważnie go podejrzewałem, że ordynarnie stchórzył i zdjąłem go z grupy dywersyjnej i z zastępcy dowódcy plutonu z przeniesieniem do pomocy szefowi kompanii.

Akcję musiał więc przeprowadzić sam Morus. Miał on wypróbowany pistolet Walter niedawno zresztą przez niego zdobyty na strażniku przy odbijaniu dwóch więźniów. Także w tym wypadku Szmanda miał dużo szczęścia. Gdy nadjechała furmanka, na której on jechał i drzemał trzymając karabin między kolanami, Morus ubrany w mundur granatowego policjanta wyszedł z lasu. Gdyby byli we dwóch, to jeden byłby z jednej strony furmanki, drugi z drugiej, a tak to Morus musiał obchodzić furmankę i przymierzać skąd lepiej strzelać. Gdy mierzył w tył głowy, zorientował się, że strzałem może przestrzelić osobę na przednim siedzeniu. Z boku też nie wychodziło, bo ktoś tam obok siedział. Wreszcie Morus przykłada Szmandzie pistolet pod brodę i kieruje w górę na ukos przez głowę. Po strzale Szmanda wypada z wozu, ale na drugą stronę wozu. Morus więc musi obiec wóz naokoło, a w tym czasie Szmanda drapał się już na wał do lasu. Morus składa się, chce oddać strzał, ale tym razem pistolet zawodzi i zacina się. Zanim Morus zdążył usunąć zacięcie Szmanda już prawie chował się w krzakach, zdążył go jeszcze w tyłek postrzelić. Niebywale silny organizm miał Szmanda, lekarze oświadczyli, że wypadek jeden na tysiąc, żeby po takim postrzale żyć, a on przecież 4 km uciekał.

Wprawdzie Szmanda wylizał się z tego, ale ludność okolic Wiśnicza odetchnęła. Już do służby ten sadysta nie wrócił, a po wojnie spotkała go kara 15 lat więzienia wymierzonych przez sąd Polski Ludowej i w tym Wiśniczu gdzie tak królował, tu musiał odsiadywać karę.

Źródło: Andrzej Możdżeń "Sybirak", Wspomnienia moich prac konspiracyjnych z lat okupacji. Maszynopis w zbiorach prywatnych.