Trzecia część relacji korespondenta "Kłosów" ze swojej wycieczki z Bochni do Lipnicy Murowanej w 1879 r. Tym razem autor opisuje drogę z Nowego Wiśnicza do Lipnicy i nocleg w tym miasteczku. Zachowano oryginalną pisownię.

Niedaleko od Wiśnicza położoną jest wieś Królówka, miejsce rodzinne harmonijnego śpiewaka Wiesława. Żałuję bardzo, że tym razem nie mogłem zwiedzić Królówki. Droga wypadła nam przez góry wprost do Lipnicy, do której Kazimierz Brodziński, wraz z bratem swoim Andrzejem, chodził z Królówki na naukę do trapiącego dzieci nauczyciela Niemca. (…)

Za Wiśniczem droga prowadziła nas na górę, po której jadąc, mieliśmy ciągle widok na głębokie parowy i piękny las, z początku sosnowy, a później zarosły świerkami, grabiną i buczyną. W lesie spotykaliśmy samotnie stojące chaty. Jedne z nich, raz po raz mściwa ręka nieznanego zbrodniarza trzy razy podpaliła. Wybudował ją po raz czwarty biedny włościanin, ale, niepewny bezpieczeństwa, trwożnem okiem spoziera na każdego podróżnego.

Na rynku w Lipnicy. Fot. z 1932 r. Zbiory NAC

Minęliśmy jego chatę. Po za lasem spostrzegliśmy czarne chmury na horyzoncie. Lipnica, w szerokiej dolinie, wysokiemi górami okolonej, zabieliła się wśród drzew; gdyśmy wjeżdżali na jej ulice, zaczął kropić deszczyk. Wieczór się zbliżał, ponieważ jednak chcieliśmy koniecznie na noc zajechać do wsi lwkowej, nie zatrzymując się w Lipnicy, ruszyliśmy dalej.

Obok domu murowanego, żółto pomalowanego, który był niegdyś dworem, a dzisiaj opuszczony, bo nikt nie chce w nim mieszkać, z powodu złych duchów, co w nim mają pokutować, skręciliśmy na prawo i, przejechawszy przez wzbierający potok, zaczęliśmy wjeżdżać na stromą pochyłość. Nie daleko atoli ujechaliśmy. Konie w błocie stanęły, i trzaskanie biczem Michałka, oraz nasze wołanie nic nie pomogło-konie ruszyć z miejsca nie chciały. Deszcz tymczasem lunął jak z cebra. Nie chcąc do nitki zmoknąć, weszliśmy do chaty, stojącej przy drodze, w której światło błyszczało, a Michałka z końmi i z jednym z towarzyszów podróży posłaliśmy na powrót do Lipnicy, aby wynajął mocniejsze konie.

Cóż za nędza w tej chacie! Zamieszkiwało ją młode małżeństwo. Żona rzucała drzazgi na tlejący ogień na kominie, przy którym gotowała dla męża mąkę w wodzie, mąż siedział na łóżku i kołysał niemowlę. Przyjęli nas biedacy uprzejmie, prosili siedzieć i zabawiali rozmową. Z rozmowy tej dowiedziałem się, że są właścicielami tej chaty i jednego morga gruntu, o który dziedzic wsi z nimi procesuje się; że żyją z tego, co zarobią, chodząc na robotę na pańskie grunta, gdzie płacą dziennie każdemu po 30 centów. Mają więc przez lato oboje 60 centów razem dziennego dochodu. Z tego opłacają do skarbu państwa dziewięć "guldenów" podatku na rok. Reszta wystarczyć im musi na obuwie, odzienie i życie. Żywią się samą mąką, jakiś czas ziemniakami, które sadzą na owym morgu, mięsa nie jedzą nigdy, chleb zaś ma na tydzień.

O kupieniu krowy marzą, jak inni o kupieniu dóbr. "Będziemy szczęśliwi, mówili oni, gdy będziemy mieli swoją krowę, bo i strawa będzie lepsza, i chłopiec będzie miał co pić". Tak im nie wiele potrzeba do szczęścia, pomyślałem, i jak względne jest pojęcie bogactwa! Chcieliśmy się przespać, ale i słomy biedacy nie mieli. Sprzętów nie było też wiele; szafka z miską i kilku garnkami, ławka, stół, łóżko, na ścianie kilka świętych obrazów, w kącie izby kilka królików chrupiących trawę, i nic więcej nie było w obszernej izbie.

Po trzech godzinach czekania, przyjechał po nas pomocnik nauczyciela z Lipnicy, ażeby nas odwieźć na nocleg do miasta. W nocy, podczas słoty, nikt się nie chciał nająć, potrzeba było nocować w Lipnicy. Zajechaliśmy do tutejszego mieszczanina, trudniącego się rzeźnictwem, wybranego na wiceburmistrza, p. K. K. Jakaż to różnica pomiędzy chatą, a jego domem? Dom naszego gospodarza, dość obszerny, czysty, porządnie utrzymany, zrobił na nas bardzo miłe wrażenie, a jeszcze milsze sam gospodarz i gospodyni. Przyjęli nas oboje otwartem sercem, jakby dawnych znajomych. Chociaż to była północ, kazali ugotować kawę, kiełbasę, nakarmili nas, napoili, w dodatku odstąpili swoich własnych łóżek, sami poszli spać do komory - a za to wszystko, prócz dobrego słowa, nic wziąć nie chcieli.

Lipnica Murowana przed 1914 r. Fot. Adam Wisłocki, wł. BN, domena publiczna

Nazajutrz, rano, obejrzałem miasto. Domki, według staromiejskiej struktury, budowane i lepione, bez kominów na dachach, z podziemiami, z gankami i okapami. Jedynym murowanym budynkiem jest kościół parafialny, pomiędzy lipami, i kaplica błogosławionego Szymona, zbudowana w miejscu, na którem stał dom rodzinny tego świętego, na cześć którego prawie połowa mężczyzn w Lipnicy nosi jego imię.

Mieszkańcy Lipnicy nieźle się mają, a to dlatego, że zajęci są przemysłem, mianowicie rzeźnictwem i garbarstwem. Co dom, to rzeźnik, lub garbarz. Mięso i skórę rozwożą Lipniczanie po wszystkich w dalekim promieniu jarmarkach i targach, wyprawiają nawet do Krakowa. Szkołę posiadają w mieście. Ponieważ nauczyciel pobiera tylko 200 złotych reńskich rocznie, więc obok nauczania, zajmując się dla utrzymania życia pocztą, zbieraniem podatków i innemi urzędami, żadnego dobrze spełnić nie mogąc. Mieszczanie powstali przeciwko temu gromadzeniu urzędów, którego przykład dało kilku posłów na sejm, i słusznie; lecz wówczas dopiero zaradzi złemu, jeżeli podniosą pensyą nauczycielowi, który w takiem mieście, jak Lipnica, powinien przynajmniej brać 500 zł. reń. rocznie. Mamy nadzieję, że tak zrobią, ożywieni są bowiem duchem postępu, jak nas o tem przekonywa sprowadzenie do miasta lekarza, któremu płacą roczną pensyą, i założenie kasy zaliczkowej.

Od mojego gospodarza, o prawdziwie polskiej fizyognomii, dowiedziałem się historyi miasta. Założone zostało przez króla Kazimierza, na miejscu, gdzie się zjechał z królową pod lipą. Miecz swój utkwił w tę lipę, i miasto nazwał od drzewa Lipnicą, a lipę z mieczem nadał za herb. Miasto szczyci się term, że było kolebką świętego człowieka. Błogosławiony Szymon był synem tutejszego mieszczanina. W miejscu, gdzie wodę, użytą do jego chrztu, wylano, wytrysło źródło; dzisiaj jest tam studnia przy kaplicy. Będąc pacholęciem, pasał Szymonek bydło w polu. Gdy trzaskając biczem, chodził za owcami i krówkami, spostrzegł w mieście pożar i już wówczas jednem zaklęciem ogień powstrzymał. Szymon, cudowne dziecko, został Bernardynem. Pielgrzymował do Ziemi Świętej. Do nowicjatu przyjmował tylko tych, którzy bosą nogą bez skrzywienia przeszli przez ogień, dając takim sposobem świadectwo swej cierpliwości i gorliwości, za wiarę, gotowej pójść na stos.

Od wymownego gospodarza dowiedziałem się także, ze Lipnica była za czasów dawnych murem otoczona, że w murze były dwie bramy: jedna Rajgrodzka, druga Sądecka, że mur przed ośmdziesięciu laty został przez Austryaków rozebranym.

Zobaczywszy i usłyszawszy wszystko, co ciekawego podróżnika interesować mogło w Lipnicy, pożegnaliśmy gościnnego gospodarza, którego wspomnienie we wdzięcznem sercu zachowaliśmy, i -korzystając z wypogodzonego nieba, pojechaliśmy do Iwkowej.

Źródło:

Zobacz też:

Wycieczka po Galicyi cz. I. Bochnia

Wycieczka po Galicyi cz. II. Wiśnicz